Wyobraźcie sobie, że czytanie książek na dobre pokochałam w klasie maturalnej. Do tego czasu nie było siły żebym czytała z przyjemnością a tylko z tego szkolnego obowiązku czytywałam lektury i to nie wszystkie ;) W liceum miałam koleżankę, która pochłaniała książki jedną za drugą i tak pewnego razu dała mi jedną do przeczytania zachęcając, że na pewno mi się spodoba - to było na początku drugiej klasy :) Miała rację i wsiąkłam - potem tylko mi donosiła kolejne ;) Zaczęłam kupować książki w tanich księgarniach - każdą złotówkę odkładam na wymarzoną książkę i takim sposobem uzbierała mi się spora biblioteka :) W moim rodzinnym domu nie czytało się książek - tata kiedyś czytywał, ale przestał i jedyne z czym go widywałam to gazety, za to mama wręcz nienawidzi czytać - gazety owszem, ale z duża ilością obrazków ;) A moje czytanie nabierało tempa i to dosłownie - z czasem nauczyłam się bardzo szybko czytać - jeśli nic mi nie przeszkadza to książkę około 300 stron czytam maksymalnie dwie godziny, a najczęściej krócej niż dwie :) A przyczyniły się do tego fakultety z historii w liceum - jak za bardzo się nudziłam (ileż można słuchać o tym samym ;)), to pod ławką czytałam książkę i czasem byłam tak zdeterminowana poznać zakończenie, że przyśpieszałam z czytaniem ;) Mój Grześ też bardzo lubi książki, ale z czytaniem u niego słabiej, ale kupować uwielbia. Jak w ubiegłym roku trafiliśmy na likwidację księgarni, to nakupiliśmy książek za 250 zł, ale sztuk to chyba ze 30 ;) Taaakie mieliśmy banany na buzi :) A później i tak żałowaliśmy, że trafiliśmy już na sam koniec przecen, bo książki były już strasznie przebrane :) Po ślubie jak zaczęliśmy taki mały remoncik w domu na wsi - czytaj malowanie ścian - połączyliśmy nasze zbiory książek i okazało się, że regał, który kupiliśmy jest stanowczo za mały ;) Wtedy zapadła decyzja o sprzedaży części z nich. Wiecie jak wyglądają Ikeowe takie niebieskie torby na zakupy? To dwie takie torby książek sprzedaliśmy :) Nie powiem szkoda mi było jak nie wiem co, ale tłumaczyłam sobie, że przecież tylko stoją na półce, a pieniądze mogę przeznaczyć na nowe :) Co prawda już kiedyś pokazywałam, ale co tam - tak wygląda nasza biblioteka w domu na wsi...
Zdjęcie mocno nie aktualne, bo i książek przybyło od tego czasu, a część przywędrowała ze mną do Warszawy :)
Teraz staram się znów znaleźć chwilę na książki - najczęściej to wtedy gdy Mikuś się bawi - zamykam się z nim w pokoju on ma swoje zajęcia, a ja swoją chwilę na relaks :)
W ciągu ostatnich trzech dni przeczytałam takie książeczki...
"Fanaberie" Jolanty Wrońskiej - wpadły mi w ręce w koszu z przecenionym książkami w Realu - spodobała mi się okładka i podtytuł: "Bywają babeczki, na których rekiny łamią sobie zęby" :)
Chyba potrzebowałam lekkiej i przyjemnej książki, bo pochłonęłam ją w tempie ekspresowym ;)
Książka Martyny Wojciechowskiej - miło poczytać o kobietach z innych krajów i kultur, o których bez tej lektury nie miałam bladego pojęcia :)
"40 batów za spodnie" - czytając dziękowałam za to, że nie urodziłam się w kraju, w którym żyje autorka książki. Na prawdę poruszająca historia o losach sudańskich kobiet, którym narzucone prawo odbiera wszelkie prawa.
A tą zaczęłam czytać dziś - o życiu codziennym Arabów i Żydów w Izraelu .
Te czekają na swoją kolejkę...
Nigdy nie byłam za granicą, ale książki podróżnicze i o życiu codziennym w innych krajach pochłaniam z czystą przyjemnością :) Marzę o jakiejś podróży - może kiedyś się uda :) Dodam, że wszystkie książki poza "Fanaberiami" i "Włochami" pochodzą z wyprzedaży w likwidowanej księgarni - były tańsze o 75% od ceny wyjściowej :)
Rozpisałam się jak nie wiem co :) Dziś zupełnie nie wnętrzarsko, ale utknęłam nad jednym "projektem" ;) Jak ktoś dotrwał do końca moich dzisiejszych wypocin należą się pochwały i fanfary ;)
Dziękuję Wam za to, że jesteście!
Buziaki!
Monika